wtorek, 8 maja 2012

Emo-Dubstep


Jeszcze kilka lat temu na ulicach pełno było pseudo-gotyckich, mrocznych nastolatków, z czarnymi przykrywającymi twarz włosami, kolczykami i wszechogarniającym weltschmerzem. Nazywali się emo i słuchali emo. Okolice 2006 to prawdziwy rozkwit tego nurtu. Dziś ustąpił on miejsca innemu, którego w przeciwieństwie do emo nie można go nazwać subkulturą, ponieważ nie niesie ze sobą żadnej ideologii, a jedynie muzykę. A może raczej dźwięki wiertarek, pił i młotów pneumatycznych? Tak, tak. Dubstep. Słyszymy go wszędzie od dobrych kilkunastu miesięcy. Święci triumfy, lansowany przez dżentelmenów, którzy podróżując komunikacją miejską raczą nas nim z pomocą telefonów komórkowych, czy też prowadząc tuningowanego golfa ze spuszczonymi szybami. Naturalnie sąsiedzi z góry również dbają o naszą edukację muzyczną w tym zakresie. Mało kto jednak wie, że z obydwoma tymi skrajnie różniącymi się nurtami jest ściśle związany ten sam człowiek…

Sonny Moore to urodzony pod koniec lat osiemdziesiątych w Kalifornii młodzieniec. Słuchał głównie metalu - w szczególności Korn i Slipknot. W 2004 dołączył do zespołu From First to Last, gdzie śpiewał i grał na gitarze rytmicznej. Nagrał z nimi 2 albumy: Dear Diary, My Teenage Angst Has a Body Count w 2004 roku i Heroine w 2006. Muzykę tą określa się mianem post-hardcore, czy metalcore. Za tymi coraz bardziej  wymyślniejszymi nazwami kryje się to, co przyjęło się nazywać po prostu: emo. Wystarczy posłuchać pierwszego lepszego kawałka na YouTubie, żeby odnaleźć w nim wszystkie charakterystyczne cechy tej muzyki. W 2007 Sonny'emu zaczęły doskwierać problemy wokalne, które zmusiły zespól do odwołania wielu koncertów, a ostatecznie do rozstania się z wokalistą.

Wobec tego Moore zgubił sporą część włosów z lewej połowy czaszki, przywdział Ray-Bany zerówki i rozpoczął karierę solową pod pseudonimem. Zaczęło się od singla i EP-ki "My Name is Skrillex" i wprawione w ruch koło potoczyło się samo. Dubstep został nagle odkryty przez rzeszę ludzi. Oczywiście opinia publlczna się silnie się spolaryzowała. Są więc i tacy, którzy uważają dubstep za szczyt muzycznego kunsztu, słuszny kirunek którym powinna podążać muzyka, ale po drugiej stronie są tacy, którzy nie mogą nawet nazwać tego muzyką, a co najwyżej odgłosami remontu, oraz pragną jak najszybszej śmierci popularności tego gatunku. Bardzo ciężko znaleźć kogoś, kto byłby pośrodku. Sam Skrillex jest uważany za jednego z najlepszych muzyków tworzących dubstep i ogólnie popularnych artystów. W 2011 został wydany najnowszy album zespołu Korn. Płyta bardzo kontrowersyjna, bo stworzona przy współpracy właśnie z m.in. Skrillexem, znacząco odstający od stylu do którego przywykli  fani grupy. Trzeba jednak przyznać, że materiał brzmi ciekawie, a parę utworów zapada w pamięć.

Często używanym argumentem przez "hejterów" jest ten, że DJe tylko włączają PLAY i przeżywają rytmicznie atak epilepsji. Muszę się jednak z tym nie zgodzić. Oczywiście faktem jest, że tacy artyści nie są wirtuozami pianina, gitary czy skrzypiec, ale nie oznacza to, że tworzą muzykę nie mają o niej pojęcia. Naturalnie fakt posługiwania się wyłącznie oprogramowaniem zamiast prawdziwych instrumentów, umniejsza w jakiś sposób artyście i przysparza trudności w nazywaniu go prawdziwym muzykiem. Musimy jednak pamiętać, że fakt używania oprogramowania nie oznacza, że ktoś nie potrafi na jakimś instrumencie grać i jest kompletnym ignorantem. Mimo wszystko nie przekonam się raczej nigdy do takiej, stricte elektronicznej muzyki. Nie oznacza to, że nie mogę szanować, lub chociaż tolerować ludzi, którzy ją tworzą, zamiast bezsensownie hejtować.

1 komentarz:

  1. Świat jest pełen hejterów,którzy trzymają się twardo swojego zdania,co jest tak jak napisałeś wyżej bezsensowne,sprowadzenie sprawy do poziomu dyskusji i wymiany poglądów nie przyniosłoby nic złego, a wręcz przeciwnie. Bardzo ciekawie i interesująco opisana sprawa.

    OdpowiedzUsuń